poniedziałek, 12 grudnia 2011

Śmieć <> Śmieć w CERN

W mniej więcej każdym budynku znajduje się specjalny pojemnik na zepsutą, przestażałą elektronikę - generalnie śmietnik. Zdarza się, że można znaleźć tam wiele ciekawych mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy. Niejednokrotnie widziałem tam Mac G4, a ostatnio współlokator biurowy przyniósł MacBook'a - w stanie opłakanym ale może coś idzie z niego wygrzebać. Ważne jest aby nie przepuścić okazji, co ciekawsze sprzęty znikają ze śmietnika w ciągu godziny. Tab było z 22'' Samsungiem. Monitory LCD są swojego rodzaju rarytasem. Pojawiają się rzadko i szybko znikają. Niemniej jednak, jakiś czas temu udało mi się zgarnąć 2 x 19'' również od Samsunga.
Niewątpliwą zaletą pracy z technicznym departamencie jest dostępność sprzętu takiego jak mierniki, lutownicy i oscyloskopy. Dzięki temu naprawa ograniczyła się do wymiany kilku elementów, godziny w labie i voila, jeden monitor mam na biurku w mieszkaniu, drugi póki co działa w biurze. Koszt naprawy obu wyniósł około 20EUR ( przesyłka drugie tyle :| )






wtorek, 25 października 2011

Dobry wspin

Dobry wspin dziś zaliczyłem na ściance. na rozgrzewkę poszło 5b potem były 6. i gwóźdź wypadku 6a+ w przewieszeniu. Na koniec jeszcze jedno 6a. Całkiem fajnie. Progres się pojawił jak przestało mnie interesować czy polecę czy nie. Muszę jeszcze tylko zminimalizować o 1 liczbę odpadnięć/bloków i będzie super.

Swoją drogą, buty które kupiłem w Polsce są tu tak pospolite, że dziś nie chcący zacząłem zakładać nie swoje. Dobrze że rozmiar był inny. Nie mniej jednak muszę jakoś je oznaczyć aby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości.

niedziela, 23 października 2011

Via Ferrata

Haha, przeszedłem swoją pierwszą via ferratę. Spodobało mi się bardzo i zapewne na tej jednej się nie skończy.
Via ferratadroga wspinaczkowa ubezpieczona dla celów autoasekuracji liną stalową, stopniami, drabinkami i mostami. W języku polskim czasami określana jako żelazna perć. Korzystający z via ferraty nie potrzebują własnej liny wspinaczkowej ani stosowanych we wspinaczce przyrządów asekuracyjnych. Via ferraty są popularne w wielu europejskich państwach m.in. Włoszech (szczególnie w Dolomitach), Niemczech, Francji, Austrii, Słowenii, Szwajcarii i Hiszpanii. Pierwsze via ferraty zbudowano w Dolomitach podczas pierwszej wojny światowej, w celu ułatwienia przemieszczania się żołnierzy.
 Zrobiłem kilka zdjęć które są dostępne tu: ViaFerrata - Fort l'Eclulse

sobota, 22 października 2011

Spotkania sekcyjne

to mój ulubiony sposób na marnowanie czasu, byłem na takim nie dalej jak wczoraj. Przychodzę siedzę, coś tam gadają po francuskiemu, rozumiem co 15 słowo a i tak pewnie w złym kontekście więc nie wiem nic, nikt mnie o nic nie pyta, nie ma problemu. Chyba zaprzestanę uczęszczania. Pytałem gościa obok czy dyskutują o czymś ciekawym - "NIE" uzyskałem w odpowiedzi. Dobrze że chociaż WiFi jest w zasięgu.

środa, 19 października 2011

6a

Wikopomna chwila, wczoraj na ściance udało mi przeskoczyć na kolejny poziom i poprowadzić drogę o trudności 6a :)


W pracy też ostatnio jakoś ciekawiej. Ostatnimi czasy dodawałem do lokalnego frameworka do pomiarów magnesów obsługę nowych silników, teraz mam na biurku "Data Acquisition / switch unit" od HP też do dodania. Zobaczymy czy to tylko chwilowe czy początek jakiegoś trendu :)

poniedziałek, 17 października 2011

Wycieczka do Paryza

Tym razem bardzo krótko:
  •  na pociąg prawie nie zdążyliśmy. Mielismy jechać tramwajem o godzinie X tak aby było 20min na spokojne znalezienie peronu. W razie co w zapasie był tramwaj Y ktory dawał 10min. Ostatecznie pojechaliśmy o godzinie Z co dawało jakieś 3-4minuty. Wsiedliśmy do pociągu, zajęliśmy miejsce i ruszył - całe szczęście nie punktualnie;
  • TGV jedzie szybko, do miejscami dochodzi do 280-290km/h. Raz się przejechałem i wystarczy, easyJet'em taniej tyle że na bagaż trzeba uważać
  • na Łuk Tryumfalny i do Luwru wchodzi się za darmo o ile jest się ludkiem przed 26 rokiem życie zamieszkującym UE;
  • W Luwrze widzieliśmy tylko Mona Lise i Nikke - taką bez głowy - była po drodze ;)
  • Na wieży Eiffla wiało niemiłosiernie. Kolejka też długo, na szczęście jakoś się poruszała. Pojechalibyśmy następnym wagonikiem to nie zdąrzylibyśmy na ostatni autobus na Orly - znowu szczęście?
  • Na lotniku nie nocuje się wygodnie. Byliśmy tam od około 23.30, lot o 6.50. Przynajmniej nie trzeba było się spieszyć do gateów;
  • W Niecei ciepełko i ładne morze. Dawno nie byłem nad Bałtykiem, ale to jest piekielnie słone. Plaża niestety kamienista;
  • Pokój za 50EUR w Paryżu i Nicei to niebo i ziemia. W "ciepłych krajach" mieliśmy i łazienkę i sterowanie klimatyzacją :)

photo

    sobota, 1 października 2011

    Like a Bond - day1



    Najciekawsza wycieczka tego roku odbyła się w ostatni weekend - 24/25.IX. Ale aby relacja miała sens, trzeba cofnąć się do 23 września, godzin porannych, kiedy to zauważyłem że moje przednie koło pozbawione jest powietrza, całkowicie. Pierwsze co zrobiłem po powrocie do domu to załatałem znaleionią dziurę, pozwoliłem dętce poleżeć przez kilka godzin co by klej sobie zasechł i z czystym sumieniem napompowałem i poszedłem spać. Wielkie było moje zdziwienie o godzinie 5.30 gdy okazało się, że powietrza znowu nie ma... Sytuacja zmusiła mnie do wcześniejszego opuszczenia mieszkania i jechania na tym co mam. Plan był taki napompować koło, dojechać do stacji benzynowej znowu napompować, dojechać na pociąg. Niestety kompresor który zawsze był nagle gdzieś znikł, dopompowałem ręcznie i jakoś dojechałem na stację kolejową. Całe szczęście dzień wcześniej kupiłem dętkę "na wszelki wypadek" - wymieniliśmy w czasie oczekiwania na przesiadkę w Brig.

    Główną wycieczkę rozpoczęliśmy od odwiedzenia mostu Diabła ( Pont du Diable ). Jest nawet jakaś legenda czemu zawdzięcza swoją nazwę. Potem ruszyliśmy już w kierunku przełęczy, początkowo było lekko pod górkę. Tak naprawdę wszystko zaczęło się za znakiem informującym ile zostało do przejechania w pionie - niespełna 900m. Podjazd jak podjazd, przeciętnie stromy z płaskimi miejscami tuż przed zakrętami, za to widoki przepiękne. Błąd by popełnił każdy kto by się nie zatrzymał celem zrobienia zdjęcia. Trochę czasu nam to zajęło, na niekorzyść wpływały mijające samochody, motocykle i autobusu. Co zabawne, dość często pojawiał się jakiś samochód typu zjawiskowy jak Ferrari, Masserati. Raz zdarzyło się, że minęła nas seria - kilka Ferrari, Porshe i Corvetta. Zjawisko jest o tyle ciekawe, że zamiast wspinać się na przełęcz, można równie dobrze przejechać na drugą stronę tunelem. Specjalne pociągi wyposażone są w platformy umożliwiające przewóz samochodów. Swoją drogą, tunel ma 15km, więc jak się wjedzie to trochę trwa zanim się wyjedzie.
    Wjazd zakończyliśmy przy tabliczce "Furkapass 2436 m n.p.m." - niewiele mniej niż Rysy a to tylko przełęcz. To najwyższe miejsce w moim życiu w jakim byłem i najwyższe w jakim byłem z rowerem, pewnie jeszcze długo tak zostanie. Na miejscu jedna knajpka, widok z tarasu robi wrażenie. Oprócz tego budka z Colą. To z pewnością była najdroższa moja CocaCola jak dotychczas - 4CHF za puszkę.

    Zjeżdzając zatrzymywaliśmy się dość często, albo żeby porobić foty, albo żeby dodatkowo się ubrać. Jednym z powodów był również mój rower. Przy dość stromym zjeździe, 30m od zakrętów wybuchła mi tylna dętka - dosłownie wybuchła. Huknęło i nagle jechałem na obręczy. Dobrze że nie miałem pełnej prędkości tylko zwalniałem przed zakrętem, ale mimo wszystko, gdybym stracił równowagę mógłbym trafić pod koła jadącego za mną samochodu. W czasie wymiany okazało się że dętka przebiła się na wylot - z obu stron - niewiarygodne. Z braku innych możliwości trzeba było lepić inną dziurawą dętkę - zresztą tą samą którą miałem w przednim kole gdy jechałem na dworzec... Na szczęście przez ręsztę drogi nic już się nie stało, miałem tylko lęk, że zaraz znowu coś się zepsuje. Zatrzymaliśmy się przy pierwszym napotkanym sklepie rowerowym - nowa dętka kosztowała mnie 10CHF, nie mało muszę przyznać, w Intersporcie były po 3-5EUR. Do miejsca noclegu w Fiesch było już płasko albo nadal z górki, atrakcją była dwuosobowa huśtawka :)

    ------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Codename: "Pimp my bike: Rewelacje"
    Route: day1 day2
    Photos (by me and Pimp): ## secret ##
    ------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    środa, 28 września 2011

    CERN zaczyna się tu

    Siedzę sobie na szkoleniu "CERN Openlab / Intel Autumn 2011 Computer Architecture and Perfomance Tuning Workshop" i stwierdzam, że jednak coś ten CERN sobą reprezentuje. Chyba muszę się wycofać ze stwierdzenia, że nawet jak trafią na Higgsa to się nie zorientują. Dwudniowy cykl wykładów i ćwiczeń jest naprawdę mięsisty. Wyciskają z tych procków co się tylko da. Wczoraj było bardziej hardware'owe podejście - tweakowaliśmy operację mnożenia macierzy sprawdzając ile cyklów procesor poświęcił tej operacji, ile było cache missów, ile cyklów trzeba było poświęcić na wykonanie jednej instrukcji - kosmos. Dziś bardziej software'owe podejście - tak mi się wydaje. Jak pisać kod który zostanie wykonany przy wykorzystaniu instrukcji wektorowych, o systemie operacjach i arytmetyce w IEEE754-2008 ( floating point ). Aktualnie wykład o NUMA, ale francuz ma taki akcent że ledwo go rozumiem. Przede mną optymalizacją kodu C++ i coś o kompilatorach - jak dla mnie CERN zaczyna się tu :)

    Relacja z weekendowej wycieczki w produkcji ;)

    poniedziałek, 19 września 2011

    Wypad do Bex

    Przed zaplanowanym wyjazdem do Bex należało dokonać niezbędnych przygotowań. Pierwszym i najważniejszym było zdobycie "Half-Fare card" na koleje. Karta umożliwia zakup biletu za połowę nominalnej ceny. Za 1 rok trzeba zapłacić 135CHF, ale mając na uwadze zaplanowane eskapady stwierdziłem, że jak najbardziej mi się to opłaci tymbardziej, że za przejazd z Genewy do Lecerny trzeba zapłacić nominalnie XXX CHF. Celem nabycia karty udałem się do najbliższej budki (dosłownie) kolei szwajcarskich która znajdowała się w centrum handlowym. Na miejscu zostałem zaskoczony świetna angielszczyzną i tym, że wszystko mogę załawić w tym jednym miejscu, będącym "straganem" w jakimś centrum handlowym. Z uwagi na to, że wyprodukowanie prawdziwej karty trwa wiecej niż 3 minuty dostałem kartę tymczasową - papierową. Właściwą mają przysłać pocztą.

    Całkowicie przy okazji odwiedziłem sklep z kawą - Nespresso. Gdy tam wszedłem zacząłem sie zastanawiać czy nie pomyliłem drzwi, a jak zobaczyłem pracujacyh ludzi to czy przypadkiem nie jestem nieodpowiednio ubrany. Kawa chyba przeznaczona do ekspresów ciśnieniowych, sprzedawana jest w podłużnych, małych kartonach:
    Załapałem się również na degustację, ale chyba nie potrafię docenić walorów smakowych jakiejkolwiek kawy.

    Przypadkiem trafiłem do sklepu sportowego. Wszedłem z zamiarem sprawdzenia jak wyglądają ceny sprzętu wspinaczkowego ( podobno wychodzi to lepiej niz w Polsce ), wyszedłem z zupełnie nie wiem do czego mi potrzebnym 13l wodoszczelnym workiem z siliconowanej Cordury. Generalnie wyprzedaży nie było, więc ceny po przeliczeniu wychodzą nieco większe niż w polsce, ale stosunek do wynagrodzenia jest dużo lepszy.

    Rowerowa wyprawa z Bex miała zacząć się od zlapania pociągu o 6:47. Jednak rzut oka na okno sprawił, że spokojnym sumieniem można było pospać do 6.30 - lało. Pierwsze niepowodzenie mieliśmy zaliczone. Drugie należało wyłącznie do mnie. Jeszcze zanim dojechaliśmy na stacje kolejową zaliczyłem ślizg na przejściu dla pieszych, było bardziej ślisko niż sądziłem. Oprócz kilku zadrapań ucierpiał rownież licznik rowerowy - rozlał się wyświetlacz. Potem nie było już tak źle, wysiedliśmy w Bex i zaczął się podjazd. Odwedziliśmy miejscowość 3Torrenty, minął nas autobus z bagażnikiem wypełnionym rowerami - ewidentne buraki i cieniasy musiały być na pokładzie - i zlapała nas ulewa. Już na sam koniec, na wypłaszczeniu zmuszeni byliśmy zjechać do betonowego garażu i przeczekać - jedyne 40min. Dalej było już z górki, zrobiło się też trochę cieplej i wyszło słońce - wyprawa udana. A to tylko rozgrzewka przed najbliższym weekendem...

    ------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Codename: "Pimp my bike: Prolog"
    Route: runkeeper   
    Photos (by me and Pimp): picassa
    ------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    poniedziałek, 12 września 2011

    Do pracy rodacy

    Urlop dobiegł końca i dziś znowu musiałem przyjść na 8.30 do mojego przestronnego biura celem 8 godzinnego pracowania. Niejmniej jednak czas spędzony w kraju chyba nie mógł być lepiej zorganizowany. W końcu udało mi się wziąć udział w kursie wspinaczkowym, a także dostać papierek uprawniający do odbycia kolejnego. W Warszawie spędziłem w sumie 2 dni. Wiele spraw udało się załatwić, nie wszystkie ale mogło być znacznie gorzej.
    Powrót do kraju nieobył się bez niespodzianek. Długa kolejka do jedynego stanowiska kontoli bezpiczeństwa sprawiła, że z loniskowego głośnika usłyszałem swoje nazwisko ponagalające do stawienia sie przy odpowiedniej bramce. Ciekawa była reakcja pracowników portu, poczułem sie jakbym kończył finałowy bieg na 600m na pierwszej pozycji. Generalnie wsiadłem do samolotu z paskiem od spodni jeszcze w rękach.
    W Amsterdamie zmuszony byłem zwiedzić lotnisko, bramki B i D dzieli chyba największa możliwa odległość. Czasu było sporo ale dla odmiany wsiadłem do samolotu jako jeden z pierwszych.
    Początkowe turbulencje okazały sie wynikiem nadciągającej burzy. Na wysokości kilku kilometrów wszystko stało się jasne - widać było wielką buzową chmurę w której co średni pół sekundy dochodziło do wyładowania - niezły widok. W nagrodę za bycie dzielnym dostałem na pokładzie małego Heinekena.

    >> PHOTO <<

    środa, 24 sierpnia 2011

    Gorącooo

    Od tygodnia panują tu temperatury do których absolutnie nie przywykłem. Od chodzenia po płaskim można się spocić, a tu nigdzie nie jest płasko, zawsze się napatoczy jakiś pagórek. O klimatyzacji też należy zapomnieć, może pojedyncze budynki są w nią wyposażone. Generalnie na porę dnia w czasie której można pracować wyznaczają okna - jeśli są  na wschód to między 10-13 jest ciężko. Ciekawą możliwością jest ukrycie się pod ziemią. Tunelów tu pod dostatkiem, a do tego w jednym z nich, pozostałości po jakimś starym akceleratorze, moja sekcja ma swój lab. Chyba rozważę tymczasową zmianę biura...
    Potencjalnym wytchnieniem od gorąca jest również wskoczenie do chłodnego jeziora, jednak jest to obarczone dodatkowym kosztem - 10km na rowerze albo kilka CHF za przejazd tramwajem do Genew.

    Na szczęście idzie ku dobremu:
    http://www.meteoblue.com/en_GB/point/forecast/week/f/76905/c/fr

    BTW. godzina 17.30 nie jest zbyt dobra na wychodzenie z pracy, ni z gruchy ni z pietruchy jest wtedy najcieplej ;)

    wtorek, 16 sierpnia 2011

    Sezon wakacyjny

    Ewidentny zastój pracy dookoła, pogoda dodatkowo tego nie ułatwia, pada w nocy o 10 jest już sucho. Ludzie powyjeżdżali na wakacje, nawet jedzenie na stołówce jakby gorsze.
    Mój "superwizjer" wybył zaraz na początku sierpnia, Włoch z którym dzielę biuro również znikł na tydzień. Generalnie, wątpliwe jest aby ktoś dostrzegł moją nieobecność. Zastanawiam sie czy w ogóle ktoś tu dziś pracuje, bo jakaś cisza panuje dookoła. Żeby tego bylo mało, dostałem zadanie, które równie dobrze mogę robić miesiąć jak i 2 dni. Moje prośby o wskazanie konkretnie co jest do zrobienia skończyły się na słowotoku z którego wywnioskowałem, że lepiej zająć się sobą. Więc siedzę sobie teraz sam w biurze i patrzę w ten burdel w kodzie tego ich sytemu. Chyba rzadko się zdarza, żeby w jakimś grupowym projekcie pojawiło się tyle konwencji nazewnictwa. Repozytorium niby jest (SVN, pfff), ale i tak wszyscy mają "swoje" wersje na komputerach, do ładu się nie dojdzie. Dziwne błędy, z reguły związane z synchronizacją, pełno "sleep" w kodzie - na windowsie działało, na Linuxie już nie. I tekst który mnie rozwalił:

    "I know this class is a crap, a told hundreds of times that it should be rewritten. And now Piotr has to fix it? Have a nice day Piotr"


    Przynajmniej lodówka jest na wyposażeniu ;)

    czwartek, 11 sierpnia 2011

    Swiss card

    Miala przyjsc po dwoch tygodniach od rozpoczecia kontraktu, jednak cos sie nie udalo. Bylem pewien ze padlem ofiara pocztowego losowania i bede musial sie zglosic na policje z informacja ze zgubilem swoja Swiss Card mimo ze nigdy na oczy jej nie widzialem. Na szczescie interwencja w CardService przywrocila moja karte do zycia i dzis dostalem ja poczta. Oczywiscie trafila do innego pokoju, ale ten fakt ze cala korespondecja skeirowana do mnie, mimo ze dobrze zaadresowana trafia kilka drzwi dalej juz mnie nie dziwi...

    poniedziałek, 8 sierpnia 2011

    Na spokojnie

    Żeby nie potrzebnie nie przedłużać, nowa porcja zdjęć z Bankolonadii oraz krainy Sera i Wina z weekendowej rowerower wycieczki "na spokojnie" :)

    czwartek, 4 sierpnia 2011

    "Czy wy nie macie dla siebie litości?"

    W minioną niedzielę wspólnie udaliśmy się na wyprawę rowerową. Od pierwszego podjazdu myślałem że padnę i się nie podniosę. Mało tego, dogonił nas (mnie nawet wyprzedził) biegnący facet.
    Do La Fierney dojechaliśmy z Crozet kolejką gondolową - taka przyjemność 7EUR.
    Nie obyło się bez strat w ludziach. Jeden z uczestników wycieczki, po z zjeździe Col de Crozet musiał się wycofać z powodu licznych obrażeń które nabył pośrednio w wyniku przegrzania przedniej tarczy hamulcowej - tylniego hamulca nie miał, dodam. W tym momencie już wiedziałem - moje szanse na przeżycie spadły poniżej 40%. Póki było z górki albo lekko pod górę tempo trzymałem, ale jak się zaczął podjazd w Monnetier to był zgon... Po ukończeniu 1,5h wspinaczki:

     - Srogi podjazd - powiedział Paweł, czekając co najmniej 40min.
    - Muszę odpocząć - odparł zdyszany Doniu i padł na pobliskie kamienie. /* po namyśle stwierdzam, że wysoce prawdopodobne jest iż padły tu jeszcze jakieś niecenzuralne słowa */


    Potem co gorsza też nie było z górki, co zresztą widać na przekroju trasy. Na którymś ze zjazdów trafiłem na stopień z kamieni.  Droga była tak wyboista, że nie zauważyłem go w porę. W połączeniu z prędkością sprawiło to, że zaliczyłem lot nad przednim kołem, dobrze że buty się wypięły. W sumie to pamiętam tylko zjazd a potem huk lądowania, również na kamieniach. Całe szczęście moje obawy dotyczące złamanej szczęki okazały się fałszywe. Lekko ucierpiała, ale większość wyłapał kask i to on spowodował ten złowrogi dźwięk. Niestety lewa noga  przyszorowała miejscami o podłoże. Z Lelexu, pozostał już tylko jeden podjazd pod Col de la Faucille i zjazd do domu. Pomijając drobny fakt, że na każdym szczycie trzeba było na mnie czekać było super :)


    środa, 3 sierpnia 2011

    Genewa znana i mniej znana

    Ostatni weekend okazał się wyjątkowo obfity w atrakcje. Po raz kolejny udałem się do Genewy zobaczyć coś czego nie widziałem do tej pory - wciąż się to udaje.

    BAZAR :)

    Jedyne 100 CHF

    A to oczywiście nie whisky a czekolada

     Czekolada na wagę


    Dwu-przegubowy trolejbus

    poniedziałek, 25 lipca 2011

    Weekend

    Tym razem wziąłem udział w wydarzeniu kulturalnym mianowicie corocznym muzyczny CERN'owym festiwalu Hadronic w tym roku oznaczonym numerem 2011. Ciekawostką jest, że grają zespoły złożone wyłącznie z pracowników CERN. Pojawił się również polski akcent w postaci grupy której 60% składu stanowią polacy - Miss Proper and Moving Targets. Co by było zabawniej, w czasie imprezy obowiązywała inna waluta - Lepton - wart 2EUR lub 3CHF - kurs iście zbójecki.






    W sobotę natomiast wybrałem się na rower, zdobyć kolejny szczyt. Jak zwykle przeceniłem swoje możliwości i od połowy podjazdu myślałem co będę robił jak już będę z powrotem na dole. Nie dość, że przewyższenie było podobne do poprzedniego to droga była gorsza - leśna. Na szczycie spotkało mnie stado krów, jak one tam wlazły?



    Droga na szczyt

    To zdjęcie podoba mi się szczególnie. Tor wygląda zabójczo, niestety był zamknięty - wrócę tu w sezonie 

    Szczyt

    Tradycyjnie, wycieczka udokumentowana, zarchiwizowana na Runkeeper'rze. Trzeba będzie popracować nad tempem, ale tym razem to ewidentna wina krów które nie bardzo było wiadomo jak omijać. Nie dość że stadko stoi na drodze, to jak próbowałem je bokiem ominąć wszystkie musiały na mnie złowrogo patrzeć. Pewnie dlatego ten kawałek drogi chyba był zamknięty, ale tablice były francusku, więc nie byłem pewny...

    Z zdjęć nie usuwałem znaczników GPS, więc o ile Google samo tego nie zrobiło, to można zobaczyć gdzie to dokładnie zostało zrobione.

    wtorek, 19 lipca 2011

    Muzyka, gryyy, programyyyyy...

    Myślę że do września będę miał pól internetu na pendrive'ie - true "A few seconds remaining". Trzeba potwierdzić jakimś filmem :)

    sobota, 16 lipca 2011

    To tu to tam

    Dzisiejszą wycieczka nosiła charakter turystyczno-krajoznawczo-ekonomicznej. W końcu, po tylu próbach udało mi się zobaczyć tę słynną fontannę Jet d'Eua. Faktycznie robi wrażenie. Nie wiało dziś mocno, ale wystarczyło 5 sek w utworzonej mgiełce aby być całkowicie mokrym. Słońce paliło więc skorzystałem z okazji i zaznałem tej niewątpliwej przyjemności :) FOTO

    Odwiedziłem również lokalny (Szwajcarski) MediaMarkt. Elektronika w przeliczeniu na złotówki nie zawsze wychodzi taniej, ale stosunek ceny do zarobków to jest tu znacznie korzystniejszy. Niestety, ktoś kto w odniesieniu do Polski powiedział "ceny zachodnie, płaca wschodnia" miał rację. Aż wstyd wrócić bez nowego sprzętu:





    Ale głównym celem wycieczki było zupełnie coś innego. Znaleźć 3 niezwyczajne samochody na ulicach Genewy. Nie chodzi tu o żadne Mercedesy, BMW czy Audi. Nawet Porshe nie kwalifikuje się już do tej grupy, bo generalnie sporo ich jeżdzi ( również Panamera ). Celem było coś z wyższej półki. Algorytm dość prosty. Zatrzymać się w dogodnym miejscu i robić zdjęcia. Ty miejscem są oczywiście hotele (skłamałbym gdybym powiedział że odwiedziłem więcej niż jeden - Kempinski - jakby ktoś bym zainteresowany pokojem). Efekty w galerii FOTO

    czwartek, 14 lipca 2011

    Climbing World Cup in Chamonix

    Korzystając z okazji udałem się wczoraj do Chamonix, celem zobaczenia zawodów we wspinaniu. Mimo, że pogoda dość tandetna, widzów nie brakowało. Skromna galeria z tegoż wydarzenia dostępna tu.
    Tym samym, przejechałem się Szwajcarsko-Francuskimi autostradami , muszę przyznać dziur nie ma, ale na radary trzeba uważać ;)

    wtorek, 12 lipca 2011

    Bank stuff

    Dostałem dziś kolejną, trzecią już paczuszkę z banku UBS. Czwarta czeka na poczcie, o czym poinformowany zostałem e-mailem. Podobno kurier/listonosz mnie nie zastał - to zależy gdzie szukał... W pierwszym liście dostałem kod PIN do karty, w drugim kartę. Tym razem dostałem urządzenie z kolejną kartą do autoryzacji transakcji bankowych. Po włączeniu prosi o podanie PIN. Wpisałem ten który miałem. Dwa razy. Została mi jeszcze jedna próba. Jutro zobaczę co czeka na poczcie.

    Wypłata pierwszej pensji z góry jest trochę zabawna. Oczywiście wystąpiłem o nią z racji kursu franka. W praktyce działa to tak że mogą wypłacić max 80% i bank pobiera od tego jakąś prowizję ok 20CHF. Pieniędzy nie dostaje się na konto - są wypłacane w gotówce w okienku banku. W rezultacie mam na koncie debet :) Każda wypłata kosztuje 2CHF więc nie ma się rozdrabniać na małe kwoty. Aby wszystko dograć trzeba odwiedzić dwie miłe panie, więc generalnie nie ma z tym żadnego problemu.

    EDIT 14 LIPCA:
    Odebrałem PIN - dał radę. Kartę trzeba dopchnąć, chował się wtedy cała i można korzystać z urządzonka. Udało mi się zalogować. Piękny debet o którym wspomniałem jest wyróżniony na czerwono. Wygląda na to że maszynki będę potrzebował do każdego logowania i do potwierdzania przelewu wykonywanego do danej osoby pierwszy raz...

    poniedziałek, 11 lipca 2011

    Dzień #11

    Po obowiązkowej wizycie w lokalnej służbie zdrowia, pani doktór z rozbrajającą szczerością przyznała, że wzrok mam słaby nawet w okularach. A pamiętam, że na pierwszym semestrze z końca auli byłem wstanie rozpoznać hieroglify pisane przez dr. Stróżynę. Te czasy minęły bezpowrotnie i wraz z kolejnymi semestrami awansowałem w rzędach w stronę tablicy. Podobno, ubezpieczenie którym jestem objęty umożliwia mi kupienie nowych okularów za 10% ich wartości - może warto spróbować.

    Obiad wydają do godziny 13.30, po tej godzinie nie ma czego szukać o czym boleśnie się dziś przekonałem :(

    Zauważyłem, że jak dotychczas Genewa i okoliczne miasteczka dysponują 2 rodzajami pogody. Albo słońce świeci tak że dłuższe przebywanie poza cieniem grozi odwodnieniem udarem i poparzeniem, albo po prostu pada i wtedy lepiej na zewnątrz nie wychodzić, jednak ze znaczną przewagą tego pierwszego. Pozytywne są za to poranki i wieczory chłodne i przyjemne. Mimo odległości  ( może w linii prostej nie jest tak daleko, ale przejazd przez miasto jest tragiczny ) udało mi się dziś zaliczyć drugą kąpiel w jeziorze Genewskim.

    "Rozległe" tereny zielone wewnątrz CERN czasami wymagają przycięcia trawy i wycięcia chwastów. Stąd prawdopodobnie panowie z kosiarkami. Kawałek dalej, przy ulicy Enrico Fermi (geometrycznie, mniej więcej środek CERN'u Szwajcarskiego) spotkałem za to dużo poważniejszy sprzęt. Ciekawe czy do przeprowadzenia takich prac potrzebny był przetarg.:

    Zawsze pod górę

    Wraz z nastanie weekendu postanowiłem wykorzystać mój drogo sprowadzony rower i wyruszyć na szlak. Trasę znalazłem na stronie bikemap.net - wyglądało w sam raz na moje możliwości. Wszystko szło dobrze dopóki nie nastąpił główny punkt wycieczki a mianowicie podjazd. Droga była tak długa i kręta, cały czas pod górę, żadnego wypłaszczenia - dosłownie nic. Nie trwało długo zanim doszedłem do wniosku, że jest to dość wysublimowana próba samobójcza. Przy przebieraniu nogami trzymała mnie tylko myśl, że przecież w końcu będzie musiało być z górki. Ale oczywiście nie mogło być tak jak sobie zaplanowałem. Przy jakiejś okazji musiałem zaimportować od kolegi trochę rowerowego szczęścia. Ruszając już ze szczytu, nie ujechałem 10min kiedy zauważyłem że tyłem roweru "miota jak szatan" - oczywiście, pękła dętka. Całe szczęście miałem jedną na wymianę. Brakowało za to pompki. Biorąc pod uwagę, że od czasu zjechania z głównej i drogi i rozpoczęcia podjazdu minął mnie tylko  1 samochód i 1 rowerzysta szanse na uzyskanie pomocy były raczej znikome. Perspektywa pchania roweru z górki też nie zachwycała.  Niemniej jednak zmieniłem dętkę i poszedłem. I udało się! Kawałek dalej trafiłem na Niemca pracującego w CERN, żeby było zabawnie, ale co najważniejsze miał pompkę! Chwila konsternacji nastąpiła gdy w kole, mimo moich zabiegów, nie przybywało powietrza. Czyżbym wziął dziurawą, zapasową dętkę? Na szczęście to tylko źle przymocowana pompka - zjazd się udał. Cała wycieczka na Runkeeper

    Z francuskich ciekawostek - rozmiary butelek. Zdążyłem się przyzwyczaić, że woda występuje tylko postacią 0,5l, 1l lub 1,5l.. Butelka 1L jest nawet wygodniejsza od tej 0,7 dostępnej w Polsce. Prawdziwie zszokowany byłem butelkami od piwa:


     Od lewej: Warka Strong 0,5L; brakujący ale dostępny Heineken 0,35L; Heineken 0,25L; Heineken 0,15L; wybór rozszerzony :)

    sobota, 9 lipca 2011

    Pierwszy tydzień pobytu

    Skłamałbym mówiąc że upłynął pod znakiem wzmożonej pracy nad projektem do którego zostałem przydzielony w sekcji Magnets Measurements. Było to raczej wędrowanie z jednego końca na drugi celem wypełnienia kolejnego papierka albo uczestnictwa w spotkaniu. Powierzchnia zajmowana jest na tyle duża, że oprócz dróg oznaczonych regularnymi znakami drogowymi istnieje wewnętrzny "autobus" tzw. shuttle service transportujący ludzi po CERN. Pojawia się dość rzadko, więc załapanie się na niego jest niezłym osiągnięciem.
    Jak dotąd nie udało mi się odkryć algorytmu numerowania budynków, chyba nie rządzi się to żadnymi prawami. Budynek nr. 30 wcale nie musi znajdować się ani w najbliższym otoczeniu budynku 31 ani nawet w pobliżu. Na szczęście na pierwszym spotkaniu dostaje się mapę zarówno części francuskiej jak i szwajcarskiej.
    Ważne informacje: stołówki są 3. Jedna z nich spora, druga mniejsza ale też duża, do trzeciej jeszcze nie trafiłem. Zawsze do wyboru 5 dań głównych ( jednym z nich, jak dotąd, zawsze jest pizza, jedno jest wegetariańskie ) do tego jakieś owoce i inne cuda. Zup nie ma, chyba się tego tu nie jada. Obiad kosztuje w okolicach 10-15CHF.

    Z ciekawostek sklepy czynne do 19.30, w niedziele otwarte tylko wybrańcy i to też tylko do okolic południa, regulowane odgórnie? Pojęcia "nonstop" czy "24h" chyba nikt tu nie zna - taka to wolność na tym zachodzie. Nie ma również "normalnego" białego sera, jeśli już to kozi.

    W pierwszy weekend pobytu odbyłem krótką wycieczkę do Genewy. Wydaje się że władze miasta robią wszystko aby utrudnić komunikację samochodami. Rozbudowana jest za to komunikacja miejska, a wzdłuż każdej drogi wydzielony jest pas dla rowerów którym poruszają się również skutery. Zdjęcia dostępne tu: https://picasaweb.google.com/114438723528074866796/Genewa20110702?authkey=Gv1sRgCNLy4bzh-tJq

    "Królewski biatlon": cz.1 wycieczki na Le Reculet: http://runkeeper.com/user/pejotr/activity/41798531. Ten podjazd całkowicie mnie wykończył, a był to dopiero pierwszy etap.

    Tak więc o to jestem stażystą w CERN'ie

    Podróż

    Wczoraj upłynął pierwszy tydzień mojego pobytu w CERN'nie. Dotarcie na miejsce odbyło się bez żadnych komplikacji. Martwiło mnie tylko w jaki sposób nie zgubić na Genewskim lotnisku i skompletować swój bagaż. Całe szczęście była tylko jedna droga. Zapewne poszło by mi znacznie szybciej i sprawniej gdybym zorientował się, że bagaż nietypowy wyjeżdża na innym taśmociągu :) Pozostałą jeszcze tylko walka z automatem na bilety (system biletowy całkowicie inny niż w Polsce, do tego podziała na strefy w zależności od celu podróży) i znalezienie przystanku dla magicznego, szeroko opisywanego w przeróżnych balladach autobusu "Y". Niestety, hakowanie biletomatu pochłonęło mnie do tego stopnia że musiałem czekać godzinę na następny autobus. Pozostał tylko problem ze znalezieniem odpowiedniej ulicy i mogłem położyć się spać.